czwartek, 9 grudnia 2010

Wikileaks - powrót do rzeczywistości


„Informacja jest tym, co ktoś gdzieś stara się uciszyć – wszystko inne jest jedynie reklamą.” - Lord Northcliffe, baron prasowy

Główne znaczenie afery Cablegate nie jest związane z treścią ujawnianych depesz. Nigdy wcześniej w erze Internetu nikomu nie udało się zerwać tylu zasłon naraz, pokazując jednocześnie co jest konieczne, aby swoboda wypowiedzi i prawo do informacji nabrały znaczenia na miarę tego wieku.

Dlaczego administracja USA wespół z kolejnymi rządami starają się dostać Assange’a żywym lub martwym oraz robią wszystko, aby zamknąć Wikileaks dostęp do sieci oraz funduszy? Hillary Cinton wydająca instrukcję zbierania informacji oraz DNA urzędników Narodów Zjednoczonych łącznie z Sekretarzem Generalnym – z pewnością niefortunne dla Clinton, dla której lepiej będzie unikać wystąpień na forach ONZ. Ujawnione depesze, choć razem oferują krótki kurs obecnej sztuki dyplomacji, pełnej plotek i uprzedzeń, której wielu aktorów przyznaje to, czemu gwałtownie zaprzeczają publicznie, nie podowują jednak trzesięnia ziemi, które mogłoby zachwiać którymś z rządów czy amerykańskim imperium. Ujawnienie charakteru czy dwulicowości szefów państw lub ich targów z administracją USA nie jest niczym szczególnie nowym dla obywateli krajów przez nich rządzonych. W ostatnich dekadach nie raz zdarzało się, że ktoś pokazał, że ten lub inny cesarz jest nagi, lecz cesarz szybko znajdował nowy strój lub następcę – od czasu Watergate politycy nauczyli się jak radzić sobie w takich sytuacjach. 

Twierdzenia o narażaniu na szwank źródeł bądź agentów są jedynie propagandowym sloganem, który ma przekierować uwagę opinii publicznej na „możliwe potencjalne ofiary” i jest zawsze podnoszony w takich sytuacjach. Ironią w tej sytuacji jest to, że wiele mediów i komentatorów dalej powtarza oficjalną linię Pentagonu, podczas gdy nieoficjalnie ten sam Pentagon potwierdził, że Wikileaks, wespół z tymi mediami, z którymi weszło we współpracę, wykonały dobrze pracę związaną z redakcją dokumentów. Według raportu dla szefa Pentagonu, do którego dotarła agencja Associated Press, żadne źródła amerykańskiego wywiadu nie zostały narażone na szwank w wyniku przecieków. Assange posunął się jeszcze dalej – według BBC wysłał zapytanie do z Departamentu Stanu z prośbą o poradę w sprawie prawidłowej redakcji dokumentów przed ich opublikowaniem. 

Tym osobom, które śledzą kolejne rozdziały afery związanej z przeciekami ujawnianymi przez Wikileaks muszą nasuwać się dwa podstawowe pytania: 

  1. Co w oczach polityków czyni Wikileaks tak niebezpiecznym – dlaczego reakcja kolejnych rządów jest tak ostra w stosunku do Wikileaks i Juliana Assange?
  2. Przy swojej wiedzy i umiejętnościach Wikileaks mogło bez problemu poczynić takie kroki, które pozwoliłyby im uniknąć problemów związanych z blokowaniem ich strony w sieci czy dostępem do własnych środków finansowych. Czemu tego nie zrobili?
Pierwszym powodem reakcji polityków jest niepewność co do tego, co Wikileaks już posiada w zanadrzu. Część materiałów z Afganistanu jak i mające być wkrótce ujawnione kolejne materiały z Iraku zawiera raporty z pola walki, które pozwalą postawić oskarżenie wobec przynajmniej niektórych osób za konkretne zbrodnie wojenne. Wyjdzie też na jaw, którzy dyplomaci i ich zwierzchnicy wiedzieli o kryminalnych działaniach różnego rodzaju, lecz nie robili nic, ponieważ było to korzystne z ich punktu widzenia. Wikileaks cały czas dostaje nowe materiały, również ze świata finansów i banków, co budzi rosnący niepokój wśród głównych gospodarczych graczy – przedsmak tego, co może się wydostać daje informacja o całkowitej inflitracji rządu Nigerii przez koncern Shell. Ujawnienie czegoś 30 lat po wydarzeniu ma znaczenie jedynie dla historyków. Ujawnienie informacji na czas może oznaczać uniemożliwienie realizacji planów tych, którzy ową informację starają się ukryć. Dlatego w kręgach władzy w krajach mieniących się demokracjami dominuje odczucie „najpierw musimy go dorwać, potem będziemy sie martwić o habeas corpus”. 

Drugi powód panicznej reakcji państw i korporacji dotyczy czegoś znacznie głębszego – główne znaczenie pracy Wikileaks polega na daniu przykładu: „if we could, you can too”. Wikileaks ma potencjał na zmianę relacji pomiędzy społeczeństwami a ich rządami poprzez budowanie narastającej fali, ujawniającej to, co rządy i korporacje wolałyby trzymać na dnie głębokiej sztolni. Relacja pomiędzy obywatelami a ich rządami w kwestii praw, jakimi dysponują ci pierwsi była i jest płynna. Wikileaks rzuciło rządom wyzwanie na miarę XXI wieku i rządy, czy chcą czy nie chcą, zostały zmuszone do odpowiedzi. W wywiadzie dla magazynu Time Julian Assange powiedział, że w obliczu działania grup typu Wikileaks każda organizacja nadużywająca władzy ma do wyboru: dokonać reformy w taki sposób, aby nie musieć się wstydzić swoich działań, lub zamknąć się wewnętrznie i dokonać „bałkanizacji”, co w efekcie doprowadzi do znaczącej utraty wydajności. Obie opcje oznaczają wygraną z punktu widzenia Wikileaks oraz każdej grupy czy organizacji, dla której swoboda wypowiedzi jest podstawą działania. 

Największą przysługą jaką daje światu Wikileaks jest pokazanie milionom ludzi jak fałszywe mieli pojęcie o większości podstawowych rzeczy związanych z Internetem, na czele z wolnością przepływu informacji. Oto podstawowe zasłony, które zostały zerwanie w ostatnich dniach: 

Po pierwsze – różnica w wolności wypowiedzi i dostępu do informacji pomiędzy tzw. demokracjami a państwami określanymi w owych demokracjach jako autorytarne bądź dyktatury jest w istocie bardzo mała i cały czas się zmniejsza. Na początku tego roku Hillary Clinton wygłosiła przemówienie, w którym wychwalała internet i ostrzegała „podobnie do dyktatur przeszłości, niektóre rządy biorą na celownik wolnomyślicieli, którzy używają tych narzędzi”. Miała na myśli Iran i Chiny. Ups – Biały Dom swoimi decyzjami właśnie zaklasyfikował USA do tej samej kategorii. Celem Assange i jemu podobnych jest odwrócenie tej tendecji.

Po drugie, Wikileaks uruchomiło proces, który odsiewa te media, które przy wszystkich kompromisach nadal poważnie podchodzą do swojej misji od tych, które zdecydowały się zostać tabloidowymi agencjami PR rządów czy korporacji. Najlepszym przykładem jest Wolf Blitzer, jedna z głównych twarzy CNN, domagający się – na wizji – tego, żeby rząd USA podjął zdecydowane kroki, żeby uniemożliwić jemu, innym mediom i wszystkim obywatelom odkrycie kolejnych sekretów tego, co planuje rząd USA. Jak nisko można upaść jako dziennikarz? Wygląda na to, że od czasu opublikowania tzw. Pentagon Papers – przecieku z Pentagonu, ktory pokazał światu prawdziwe oblicze wojny w Wietnamie – degeneracja głównych media amerykańskich zaszła dalej, niż wielu z nas myśłało.

Po trzecie, Wikileaks uwypukliło to, że nasza swoboda wyrażania opinii oraz prawo do dostępu do informacji są zależne od najsłabszego ogniwa w sieci, a są nim – dla wielu może być to zaskoczeniem – dokładnie te wielkie firmy, które uchodzą za symbol rozwoju Internetu. Przewodniczący Komisji Bezpieczeństwa Wewnętrznego Senator Joe Lieberman przekazał firmie Amazon swoje życzenie, aby Amazon wykopał Wikileaks ze swoich serwerów. Czy Lieberman przedstawił jakąkolwiek prawną podstawę dla swojego żądania? Nie, ponieważ taka obecnie nie istnieje – według prawa nie można sądzić za szpiegostwo obywatela innego kraju. Co więcej, Wikileaks nie wykrada żadnych informacji, lecz jedynie je ujawnia, co sprawia, że w sensie prawnym pomiędzy nim a New York Times nie ma różnicy. Pomimo tego Amazon robi to, czego się od niego żąda, choć mógł opowiedzieć się za prawem do wolności wypowiedzi swojego klienta w oparciu o Pierwszą Poprawkę. 

W momencie zerwania umowy przez Amazon Wikileaks mogło przenieść swoją zawartość do dowolnego miejsca, które wyraża zgodę na udostępnienie serwerów, co oczywiście zrobiło. Pojawił się jednak problem polegający na tym, że ataki na strone www.wikileaks.org doprowadziły do zablokowania dostępu do niej przez firmę będąca gospodarzem rejestru DNS. To poważniejszy problem – DNS oznacza po polsku System Nazw Domenowych, a jego funkcją jest zamiana nazwy strony, którą wpisujemy do przeglądarki na szereg cyfr i kropek, które zapamiętać mógłby tylko Rainman. Przez jakiś czas znalezienie Wikileaks było utrudnione, lecz po pewnym czasie setki kopii portalu zaczęło być spontanicznie ładowanych na swoje serwery przez tych, którzy zrozumieli o co tak naprawdę toczy się gra. Obecnie, 9 grudnia wieczorem, jest ich około 1360. 

Krótko później dowiadujemy się, że kolejne firmy odcinają Wikileaks dostęp do kont bankowych bądź możliwości dokonywania transakcji. Według słów rzecznika Liebermana „senator jest zadowolony z tego, że firmy na całym świecie – w ostatnim czasie Visa i Paypal – poszły w ślad za za Amazon i porzuciły WikiLeaks jako swojego klienta”. Wkrótce potem słyszymy o kolejnych firmach: Mastercard, szwajcarski bank PostFinance – wszyscy nagle, niezależnie od swojej lokalizacji i jurysdykcji, wypowiadają umowę Wikileaks. Szef DataCell, islandzkiej firmy, która realizuje przelewy dla Wikileaks dokonane kartami Visa i Mastercard mówi o podjęciu natychmiastowych kroków prawnych przeciwko tym firmom, dodając jednak coś ważniejszego: "Zablokowanie płatności dla Wikileaks prawdopodobnie dotknie znacznie bardziej ich marki niż pozwolenie na ich realizację”. 

W tym momencie na scenie pojawia się grupa ludzi o prostej nazwie Anonimowi z “Operacją Wypłata”, której celem stają się wszystkie organizacje państwowe oraz biznesowe, które próbują ograniczyć działanie Wikileaks. Na początek pod wodę idzie strona PostFinance oraz Liebermana, wkrótce potem przestaje działać strona korporacyjna Mastercard. PayPal i Visa również stają się celem. Netcraft, brytyjska firm zajmujących się bezpieczeństwem sieci ujmuje sutyację w krótkich słowach: „Równoczesne ataki przeciwko Mastercard, Visa i Paypal miałyby znaczący wpływ na detalistów działających online, szczególnie w okresie przedświątecznym. Choć ataki typu odmowa usługi (polegający na wysyłaniu do serwera-ofiary bardzo dużej liczby zapytań, co powoduje to jego przeciążenie – przyp. MM) są nielegalne w większości krajów, Operacja Wypłata posiada najwyraźniej wystarczającą liczbę ochotników, którzy są skłonni podjąć aktywne działania w atakach, które widzieliśmy do tej pory. Grupa jest siłą, z którą należy się liczyć”. 
 

Jesteśmy wszędzie, jesteśmy kimkolwiek, jesteśmy Anonimowi.” Jeden z przedstawicieli Anonimowych, o pseudonimie Coldblood, mówi wprost o grupie około 1000 osób, która może działać 24 godziny na dobę, bowiem jest rozsiana po całym świecie i której członkami nie są jedynie utalentowane młodziaki, ale również rodzice i profesjonaliści branży IT. Grupa rozumie swoje ograniczenia, nie posiada zcentralizowanego przywództwa, ale posiada za to reguły umożliwiające elastyczne i szybkie działanie, które magazyn The Economist porównuje do 24godzinnej demokracji ateńskiej.  "Działamy przeciwko tym firmom, ponieważ wierzymy, że jeśli pozwolimy Wikileaks upaść bez walki, rządy uznają, że mogą zdjąć jakikolwiek portal chcą, albo ten z którym się nie zgadzają.” – mówi Coldblood. 

Dla kogoś, kto zna przeszłość i umiejętności Juliana Assange i jemu podobnych – o ich początkach można przeczytać w książce Underground, dostępnej w sieci – musiało wydać się dziwnym to, że Wikileaks zdecydowało się na publicznego lidera i nie zabezpieczyło się zawczasu na wypadek wszystkich sytuacji opisanej powyżej. Lekcje takich projektów jak Napster czy Gnutella są zrozumiałe nawet dla 15-letniego hakera. Ale gdy odłożymy na bok szczegóły ujawnianych materiałów i zadamy pytanie o cel działania, owo zdziwienie znika. Oto cytat z wywiadu Assange’a dla Guardian’a sprzed kilku dni: „Od 2007 świadomie lokowaliśmy część naszych serwerów w jurysdykcjach, które podejrzewaliśmy o deficyt wolności wypowiedzi, po to, aby oddzielić retorykę od rzeczywistości. Amazon był jednym z tych przypadków.”
 
Wikileaks zdecydowało się na taki a nie inny kierunek, aby zilustrować coś ważnego wszystkim tym, dla których swoboda wypowiedzi i dostęp do informacji są wartościami, które warto chronić i rozwijać oraz tym, których sedno pracy jest zależne od tych praw. Każda grupa czy organizacja, która podchodzi do obrony praw człowieka czy środowiska na serio, prędzej czy póżniej znajduje się w sytuacji, w której rząd albo korporacja będą chciały zablokować upublicznienie materiałów, które mogą je obciążyć. Teraz ujrzeliśmy, że  ktoś taki - nie dysponując wiedzą i umiejętnościami Wikileaks - jest bezbronny. „Błędy” Wikileaks wskazują nam więc mapę dla nowych systemów, których celem powinno być  uniemożliwienie powtórki tego scenariusza. Wikileaks musiało zostać zbanowane przez Amazon, odcięte przez Visa, a jego lider trafić do aresztu, abyśmy pojęli, że aby myśleć realistycznie o naszych prawach w XXI wieku potrzebujemy sieci serwerów, która jest zbyt szeroka i rozproszona, żeby stać się ofiarą ataków. Potrzebujemy alternatywy dla systemu DNS. I potrzebujemy takiego mechanizmu przelewania funduszy, który nie może zostać zablokowany, ponieważ jakiś rząd miał taki kaprys. 

Wikileaks odebrało instytucjom władzy politycznej i gospodarczej trochę tej przyjemnej, ciepłej pewności, że bezkarność na zawsze pozostanie normą. Obudziło miliony ludzi na świecie i pokazało, że coś, co jeszcze niedawno wydawało się utopią, jest możliwe. Czy Wikileaks i im podobni przetrwają? Jak powiedział Assange w odpowiadając na pytania czytelników Guardian’a: „ to zależy od was”.  



Jeśli możesz, wesprzyj Wikileaks finansowo - nadal można to zrobić
Dołącz do apelu Avaaz w obronie podstawowych praw